Bez tych wszystkich ubrań, butów, śpiworów, ogrzewaczy nie wytrzymalibyśmy w naszych Himalajach nawet godziny. Możecie wierzyć lub nie, ale skompletowanie sprzętu zajęło nam trochę czasu. W sieci jest dużo informacji co należy zabrać, a czego zabierać nie należy, ale to wszystko trzeba jeszcze przełożyć na poszczególne marki, tkaniny i rozmiary. Przy takiej dużej dostępności sprzętu robi się istny mętlik w głowie. A wszystkiego zabrać się nie da z dwóch prostych powodów: limit bagażu w liniach lotniczych oraz „udźwig” tragarza – w końcu to człowiek i nie udźwignie tyle ile jak :-).
Poniżej przedstawiam zatem listę sprzętu wraz z komentarzem. Cenne uwagi Michała są oznaczone kursywą.
Buty trekkingowe – dobre buty to podstawa dobrego trekkingu. Przez dobry trekking rozumiem brak otarć, komfort cieplny, nieprzemakalność oraz dobrą przyczepność. Z pełną świadomością mogę polecić tutaj dwa modele La Sportiva:
(a) La Sportiva Thunder gtx to typowy wysoki but trekkingowy – ma bardzo dobrą przyczepność i nie mam żadnych zastrzeżeń co do jego współpracy zarówno z moimi nogami jak i podłożem;
(b) La Sportiva Nepal Evo gtx to nieco wyższa półka – jeden z najbardziej zaawansowanych technicznie modeli La Sportiva do wysokogórskiej turystyki – istne cudo; zabrałem je na wyprawę zakładając, że napotkamy naprawdę zimowe i ciężkie warunki; but po prostu doskonały, choć początkowo trudno się przyzwyczaić do jego sztywności; niewątpliwie bez tych butów nocne zejście z Gokyo Ri byłoby o wiele trudniejsze 🙂
Buty były używane w najróżniejszych warunkach – od ciepłego, a nawet gorącego Kathmandu, do brodzenia w wodzie i przedzierania się przez zaśnieżone i zlodowaciałe strumienie doliny Imja Khosi.
Z góry zaznaczam, iż nie podzielam „entuzjazmu sprzętowego” Łukasza, co zresztą bedzię widać także w dalszej części relacji. Co do butów to wspomniany jako pierwszy model Thunder gtx może i jest dobry, ale jak pamiętam wymagają bolesnego „rozchodzenia” w Sudetach. Dla mnie taka konieczność dyskwalifikuje dany model, ale cóż, kwestia gustu. Co do moich stóp to wybrałem Jacka Wolfskina model Mountain Ridge. Bardzo wygodne, nie sprawiały żadnych problemów od pierwszego dnia używania. Wysoce wodoodporne, obudowane od spodu dość wysoką i grubą gumą, wyśmienicie zabezpieczającą but. Niestety wspomniana guma nie dość, że trochę ogranicza oddychalność, co jeszcze byłoby do przyjęcia, to po miesiącu używania zaczęła się odklejać, szczególnie w miejscach, gdzie membrana oddaje pot. Reklamacja, niemniej polecam z uwagi na wygodę, cieżko mi na razie coś więcej napisać przed rozpatrzeniem reklamacji.
Klapki/sandały – bardzo pożyteczna rzecz, przydatna w szczególności w ciepłym Kathmandu i pod górskim prysznicem. Być może Michał się ze mną nie zgodzi, ale nie widzę sensu zabierania do Nepalu niskich butów – ich przydatność jest bowiem iluzjonistyczna, skoro w Kathmandu lepiej chodzić w klapkach dając odpocząć nogom, a w górach bezpieczniej jest poruszać się w wysokich butach chroniąc przede wszystkim kostki. No ale co kto lubi – w końcu do Polski wróciła demokracja 🙂
Fakt, nie zgodzę się. Zabierając niskie buty można zabrać tylko dwie pary obuwia, a nie trzy jak w wypadku zabrania klapek. Są zabezpieczeniem na wypadek uszkodzenia podstawowej pary w górach, można w nich chodzić w Kathmandu bez problemu. Kwestia gustu oraz konieczność w przypadku własnoręcznego noszenia bagażu w górach.
Spodnie śniegowe z membraną – całą wyprawę przeleżały na dnie plecaka; na szczęcie natura oszczędziała nam konieczności ich zakładania – nie było bowiem aż tyle śniegu. Nie mniej jednak polecam wrzucić je do plecaka – mogą się przydać zwłaszcza na Kala Pathar, gdzie wiatr potrafi urwać głowę i zabrać człowiekowi ostaną cząstkę ciepła. Od kilku lat używam spodni Milo i jak na razie nie narzekam – spodnie były testowane do -28 stopni Celcjusza 😉
Ja swoich używałem parę razy. Przydają się. Posiadają też z reguły szelki, co człowiek docenia przy utracie wagi.
Spodnie polarowe – absolutne „a must have” na zimne wieczory, nocne wędrówki i ogólny komfort w lodgy.
Nie miałem, nie żałowałem też, że nie mam. Moim zdaniem przesada na tą porę roku.
Spodnie codziennego użytku 🙂 – polecam zwłaszcza te wykonane z szybkoschnących tkanin takich jak Supplex; dobrym rozwiązaniem są odpinane nogawki – zawsze takie spodnie mogą służyć jako krótkie spodenki (co prawda w Himalajach nie zdarzyło mi się ściągnąć nogawek ze względu na panujące zimno, ale miło mieć taką możliwość :-). Polecam Salewy – naprawdę dobry wybór!
Przez okrągły miesiąc nosiłem model Milo Nevada. Niestety „zmechaciły” się w miejscu przylegania pasa biodrowego. Poza tym jestem naprawdę zadowolony. Zapewniają niezłą ochronę przed wiatrem, a przede wszystkim są bardzo wytrzymałe na wszelkie urazy mechaniczne.
Krótkie spodenki – pozwalają przeżyć cieplejsze dni, zwłaszcza te w Kathmandu.
Moim zdaniem zbędne w przypadku posiadania spodni z odpinanymi nogawkami.
Oddychające kalesony – nazwa mówi za siebie :-). Przydawały się w zimniejsze dni; warto je mieć w plecaku!
Tu się akurat zgadzam, jakkolwiek człowiek w nich wygląda głupio….
Kurtka membranowa – niby nieodzowna, ale nie używałem jej zbyt często – w zasadzie tylko wyłącznie przy zdobywaniu szczytów. Osobiście uważam, że kurtka puchowa to czysty zbytek – jest wielka, cięższa, a jej wykorzystanie chyba znikome. Oczywiście nie można wykluczyć zimniejszych dni, ale dobra membrana i polar/softshell będzie wystarczający.
Membranę mimo wszystko trzeba mieć, mu akurat mieliśmy dobrą pogodę. Puch zbędny na tę porę roku.
Softshell (kurtka) – odkrycie tego wyjazdu. Niezastąpiony na wietrzne dni, bardzo dobrze izoluje od wiatru, zapewnia komfort cieplny, a jednocześnie doskonale się sprawuje w wyższych temperaturach. Korzystałem z modelu Milo Eagel – to taka wręcz kurtka softshellowa wyposażona m.in. w wentylację pod pachami. Naprawdę polecam – używałem jej na okrągło (zapewne mam w niej większość zdjęć, które zrobił mi Michał 🙂 wraz z bielizną termoaktywną sprawuje się znakomicie. Michał korzystał z modelu Milo Chill i niestety poszły zamki (a dokładnie jeden) i pod koniec naszego wyjazdu softshell trafił do rąk naszego Szerpy :-).
Kurtka Eagle Łukasza przypadła mi do gusty, natomiast moja bluza nie z bardzo. Z polarem za ciepło, bez polara za zimno. Wolałem polegać na komforcie kurtki z membraną lub na samym polarze gdy nie wiało.
Polar – dobry polar nie jest zły. Więc warto go mieć :-). Polar potwierdził swoją przydatność m.in. w Lobuche, gdzie pomimo doskonałych śpiworów Małachowskiego, ze względu na panujący ziąb (o tym przeczytacie niedługo w naszej relacji) spałem m.in. w polarze i czapce na głowie. Było ciepło i miło :-). Żeby zbytnio nie wtapiać się w otoczenie gór korzystałem z czerwonego polara. Nie wiem dlaczego, ale coś jest w tym czerwonym kolorze, że tak przyciąga.
Co prawda nie spałem w polarze, ale zdecydowanie dobrze jest mieć coś cieplutkiego i miłego. Jak najgrubszy.
Bielizna termoaktywna – kolejny „a must have” na wyprawie. Zapewnia komfort jakiego nie zapewni żadna bawełniana koszulka. Używałem bielizny Milo i HiMountain – w sumie trzy koszulki i jedne panty :-). W zupełności wystarczy na trzy tygodnie w górach.
Moje koszulki bawełniane też dały radę :-). Można bez.
Stuptuty – zalegały dno plecaka. Nigdy ich nawet nie wyciągnąłem, choć na szlaku pełno było trekkerów, którzy nawet na najniższych wysokościach, gdzie do najbliższego śniegu było wiele kilometrów, twardo stąpali w stuptutach. Warto jednak je zabrać (co nie oznacza, że należy je zakładać od razu po przylocie do Lukli), gdyż pogoda lubi płatać figle i śnieg może jednak nagle spaść (jak nam się to zdażyło).
Nic dodać nic ująć.
Kominiarka/czapka – bardzo polecam wrzucić do plecaka windstoperową lekką kominiarkę i „ciężką” czapkę. Kominiarka przyda się w wietrzne dni – ochroni od wiatru i od Słońca (szczególnie usta), a „ciężka” czapka pozwoli przeżyć zachody/wschody Słońca i nocne wędrówki, gdzie króluje zimno. Przyda się również czapka z daszkiem do ochrony przed Słońcem!
Rękawice – koniecznie polarowe/windstoperowe i konieczne drugie, typowo zimowe. A do nich wrzuciłbym jeszcze małe ogrzewacze na wypadek dotkliwego zimna. Niestety zapomnieliśmy o małych ogrzewaczach, a były dni, w których bardzo by nam się przydały :-). Mieliśmy natomiast duży ogrzewacz, który Michał tak skrzętnie zamelinowł w swoim plecaku, że nie mógł go znaleźć przez całe trzy tygodnie trekkingu i „dokopał się” do niego dopiero w Lukli :-).
Ale podejrzewałem gdzie jest…
Czołówka – nieodzowna podczas nocnych wędrówek … do toalety i życia w nieoświetlonych pokojach lodgy. Na naszej trasie znajdowały się również i takie lodge, gdzie światła w pokojach nie było (np. słynne Lobuche) i bez czołówki człowiek by sobie nie poradził. A noc zapada bardzo szybko i jest bardzo długa :-). Polecam czołówki z halogenowym światłem i możliwością odłączenia pojemnika z bateriami i schowania w ciepłej kieszeni spodni (np. Petzl Myo 3).
Takie czołówki są wyśmienite jeśli tylko jesteś pewien, że poradzisz sobie z rozplątywaniem kabla na zimnie. Jestem zwolennikiem czołówek wyłącznie z diodami.
Skarpety – koniecznie i grube i cienkie ze wzmocnionymi piętami i palcami :-). Wybór to już indywidualna sprawa. Ja miałem 4 pary i całkowicie mi to wystarczało :-). Z ciepłych grubszych skarpet trekkingowych polecam Mund Himalaya i Mund Himalaya Antibacterias.
Co prawda przesadziłem nieco z ilością ale niedługo (7par). Fjord Nansen sprawdził się znakomicie, szczególnie grubsze model (Mountain i Hike).
Śpiwory – nie wyobrażam sobie tego trekkingu bez dobrych śpiworów. Po wielu poszukiwaniach w sieci nasz wybór padł na puchowy śpiwór Małachowski 1000 Climber z dodatkowym 100g puchu. Optimum śpiwora to -20 stopni Celcjusza. Śpiwór spełnił pokładane w nim nadzieje w 100% – było w nim ciepło i bardzo wygodnie i wierzcie mi, że ostatnią rzeczą, o której marzyłem z samego rana było opuszczanie tego śpiwora. Sam śpiwór po kompresji jest stosunkowo mały i lekki (1,5kg). Jedyne zastrzeżenie jakie mam, to fatalne sznurki zastosowane w pokrowcach śpiwora – bardzo szybko się rozwarstwiają co znacznie utrudnia ściąganie pokrowców. Warto też korzystać z załączonego do śpiwora worka do prania jako wstępnego pokrowca – tak zapakowany śpiwór łatwiej się następnie wkłada do pokrowca.
Z tym workiem to dla osób o większym samozaparciu ode mnie…:) Śpiwór świetny gdyby nie nieszczęsne sznurki. Mi jeden z nich z wysunął się całkowicie przez co pakowanie stało się nieco trudniejsze.
Ręcznik – zdecydowanie polecam ręczniki z microfibry – jego zaletą jest niewielka waga, duża chłonność wody oraz bardzo szybkie wysychanie. Bardzo długo nie wydziela zapachów. Osobiście korzystałem z ręcznika Sea To Summit DryLite – tylko 100g! Używałem również Tatonka Travelhandtuch jako małego ręcznika do wycierania potu z twarzy podczas wędrówki, ale jakoś nie przypadł mi do gustu ze wzgludu na swoją „chropowatość”.
Karimata – okazała siś całkowicie nieprzydatna ze względu na dostępność zwykłych łóżek w lodgach.
Okulary przeciwsłoneczne – kolejny „a must have” w górach – bez okularów nie wytrzymalibyśmy zbyt długo przy całodniowym silnym Słońcu i licznych odbiciach światła od śniegu. Potrafiy jednak zmieniać rzeczywistość :-). Warto zabrać ze sobą dwie pary – jedną silniejsze na wysokie góry koniecznie z boczną ochroną eliminującą boczne, odbite od śniegu, światło i drugą słabszą na Kathmandu. W górach korzystałem z Julbo Drus. O ile pod względem optycznym nie mam żadnych zastrzeżeń i okulary zapewniały bardzo wysoki komfort (a mam stosunkowo wrażliwe oczy), to o pomstę do nieba woła montaż osłony na nos.
Polecam też tańszy model Julbo Sherpa. Prostsza konstrukcja (brak poblemów z noskami) i bardzo wyraźny, ciepły obraz. Są o jeden stopień jaśniejsze (3).
Drobiazgi – drobiazgi bardzo często się przydają – dodatkowe troki do plecaka, linki, sznurowadła, folia NRC, nóż, stabilizator kolana, worek ochronny na plecak, mała lornetka, bukłak do wody, małe kłódki do zamykania plecaków i pokoi, botki puchowe na zimne wieczory (a takich jest większość), płachta biwakowa, itp.
Z powyższego nie użyliśmy ani razu płachty (vide karimata) a lornetką cieszyli się głównie nasi tragarze. Ze dwa razy faktycznie zazdrościłem botków puchowych Łukaszowi, ale następnym razem też ich nie zabiorę, za to kłódki były jego wyśmienitym pomysłem. Posiadałem jeszcze w bagażu dodatkowo przybory do szycia, taśmę naprawczą, niezbędnik, nóż, kompas, odbiornik GPS, zapałki wodoodporne i jeszcze z jedną kieszeń rzeczy których już nie pomnę niestety…
To wszystko udało mi się zmieścić w 70 litrowym plecaku Alpinusa. Waga – bagatela 23 kg, choć w drodze powrotnej plecak ważył już 27 kg (prezenty zrobiły swoje). Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze plecak fotograficzny ze sprzetem i drugi mały plecak, w którym wiozłem filmy (ważyły łącznie ok. 5 kg!). Trudno było się z tym wszystkim poruszać, ale jakoś dałem radę (Łukasz).
Cookie | Duration | Description |
---|---|---|
cookielawinfo-checkbox-analytics | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Analytics". |
cookielawinfo-checkbox-functional | 11 months | The cookie is set by GDPR cookie consent to record the user consent for the cookies in the category "Functional". |
cookielawinfo-checkbox-necessary | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookies is used to store the user consent for the cookies in the category "Necessary". |
cookielawinfo-checkbox-others | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Other. |
cookielawinfo-checkbox-performance | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Performance". |
viewed_cookie_policy | 11 months | The cookie is set by the GDPR Cookie Consent plugin and is used to store whether or not user has consented to the use of cookies. It does not store any personal data. |