Ostatnie dni przed wyjazdem jawią mi się jako czysty horror organizacyjny :-). Pierwsza próba zapakowania całego sprzętu zakończyła się całkowitym niepowodzeniem – obecność statywu w plecaku powodowała, że prawie połowa sprzętu pozostawała na zewnątrz! W akcie desperacji zapakowałem wszystko do walizki, do której wrzuciłem też plecak. Uznałem jednak, że to nie najlepszy pomysł, skoro w Kathmandu i tak będę musiał to wszystko przepakować w plecak, a miejsca w Kathmandu w plecaku raczej mi nie przybędzie :-).
W końcu, po dwugodzinnych próbach udało mi się opracować system pakowania i nagle okazało się, że wszystko się mieści. Na styk, ale jednak. Wyglądałem jednak jak żółw – duży plecak plus karimata i śpiwór z boku, plecak fotograficzny i mniejszy drugi w filmami. Łącznie to prawie 37 kg!
Wieczór przed wyjazdem był więcej niż nerwowy – okazało się oczywiście, że trzeba pozamykać jeszcze wiele różnych spraw. W końcu nie będzie mnie miesiąc! O pierwszej kładę się do łóżka z przekonaniem, że na 100% o czymś zapomniałem. Pobudka już o czwartej rano!
Dzień przed (wersja alternatywna Michała)
U mnie plecaki, szczególnie ten mniejszy, nieco lżejszy, pomimo to nie napawała mnie optymizmem wizja targania ich po dworcach i lotniskach. Staram się zawsze w miarę możliwości zostawić jak najwięcej luzu w bagażu co i tym razem miało się okazać przydatne, ale o tym w odpowiednim momencie.
Co do przemyśleń przed pójściem spać, to nieodmiennie przed każdym wyjazdem ogarnia mnie ten dziwny stan, kiedy to po dniach, tygodniach niekiedy, intensywnych przygotowań nadchodzi moment, w którym zdaje sobie sprawę, że nic już więcej nie dopakuje, nierozwiązane sprawy takimi pozostaną, a gdybym nie wrócił wszelkie pożegnania i tak pozostaną niewystarczające. Odpuszczam wtedy i przynajmniej ostatnia noc, przeważnie krótka, jest spokojna.