Uwaga na przyszłość – karty SD są może i fajne, ale po zdecydowanie za łatwo je zgubić. Repertuar muzyczny z jakim zostałem podejrzanie szybko traci na atrakcyjności 😀
Poranne zdjęcia byłyby lepsze jednak zaczynają się problemy ze sprzętem. Tracę przez to nieco nastrój, a jak wiadomo chodzenie po górach i marudzenie jest nienajlepszym pomysłem. Idzie mi się ciężko i najlepiej bym się gdzieś położył i zasnął.
Całą 6-cio godzinną drogę towarzyszy nam pies. Burek z Phortse. KK mówią, że czasem ludzie dają mu jedzenie i dlatego idzie. Przykre. Nie dajemy nic, a mimo to dociera do Na. Spodobało mu się tam chyba, a i ludzie nie byli specjalnie zdziwieni nowym psem:) Łukasz trochę narzeka na stan lodgy, ale co tam nie jest źle, ja myślę tylko o tym, żeby się wreszcie glebnąć…
We wspólnej sali miła, ciasna atmosfera. Spotykamy znajomych Słoweńców. Parę uśmiechów i zdań i dostajemy maść na kaszel (z jałowca? ładny zapach w każdym razie), która niestety mimo usilnego wcierania nie poprawia mojego zdania o medycynie naturalnej, jeśli chodzi o skuteczność przynajmniej. Przy okazji wychodzi na jaw, iż tak łatwo użyczono nam maści, bo poprzedniej nocy nasze porykiwania i rzężenie dały się sąsiadom we znaki, a w lodgy znów śpimy przedzieleni cienką dyktą…:)
W przeciwieństwie do Łukasza noc wydała mi się zaskakująco ciepła.
Dzień siedemnasty (wersja alternatywna Łukasza)
Czuję się już na tyle dobrze, że zrywam się na świt. Słoneczko ładnie podświetla szczyty okolicznych gór, ale rewelacji nie ma. Zabrakło kilku chmurek nad horyzontem, które ładnie podświetlone zapewniłyby większą głębię. Po lekkim śniadaniu ruszamy w dalszą drogę. Naszym dzisiejszym celem jest malutka osada No położona tuż przed rejonem Gokyo, trochę na uboczu głównego traktu do podnóża ośmiotysięcznika Cho You.
Droga to wznosi się, to opada. I tak 5 godzin. cały czas trawersujemy zbocza, a pod naszymi stopami rozciąga się dolina Dudhkoshi. Często jest zimno, często zza chmur wyziera Słońce, a za chwilę oplata nas zimny wiatr. Od czasu do czasu chodzimy w mgle i w chmurach. Czuję się coraz lepiej – doprawdy nie wiem skąd biorę tą energię. O dziwo, w przeciwieństwie do polskich gór, w tych nie mam tzw. „zapaści energetycznych” czyli nagłego zapotrzebowania na dopalacze w postaci np. snickersa. Owszem, od czasu do czasu zjem sobie takiego batona, ale raczej wynika to z chęci posmakowania czegoś słodkiego niż wzmocnienia sił.
Po pewnym czasie naszym oczom ukazuje się kolejny ośmiotysięcznik – Cho Yo. Jest pierwszym ośmiotysięcznikiem zdobytym przez człowieka. Nie do końca legalnie (od strony zamkniętego wówczas Tybetu bez zezwolenia). Aż trudno uwierzyć, że dokonał tego naród legalistów – tzn. Austriaków.
W trakcie drogi czas na herbatę. Widzimy już miejsce, w którym możemy się zatrzymać. Okazuje się jednak, że widzieć to nie znaczy być. Pomimo pozornej bliskości chaty dotarcie do niej zabiera nam ładną godzinę. Za zakrętem, który wydawał się ostatnim pojawia się bowiem kolejny zakręt i tak w kółko. Są to tzw. himalajskie zakręty. Ale herbata smakuje wybornie :-). Szlak jest prawie pusty – spotykamy jedynie kilka osób.
Wreszcie, po morderczych 40 minutach wśród kamieni docieramy do jedynej lodgy w wiosce No. Wioska to za dużo powiedziane – ot, kilka budynków. Wiatr lekko hula po naszym pokoju, dach jest z brezentopodobnego materiału, wszędzie szpary wielkości dłoni. I oczywiście zimno. Powoli przyzwyczajam się do tych warunków. Mój podziw budzi właściciel lodgy – zdobył w czasie wolnym trzy ośmiotysięczniki. My czas wolny spędzamy w jadalni. Międzynarodowe towarzystwo i dobre jedzenie. Jest wesoło. Jak Michał wspomniał, od Słoweńców dostajemy na noc maść na kaszel (mamy bowiem z tym problemy). Podobnie jak jemu, mi maść za wiele też nie pomogła – mam takie ataki kaszlu, że prawie wypluwam płuca. Ale liczy się gest. Noc nie okazała się taka zimna – spałem jedynie w botkach, czapce, polarze i bieliźnie termoaktywnej. Zmarzły mi ręce – czyżby zachodziła konieczność ubierania rękawiczek? Moje myśli krążą wokół dalekiej ojczyzny i wyborów parlamentarnych. Czy wrócę do lepszego kraju? Mam taką nadzieję.