Podróżowanie bez zmiany planów jest bezpostaciowe i mdłe.
Ciężka noc dla Łukasza (sam pewnie ją opisze). Ale również dla mnie. Nie mogę mu w żaden sposób pomóc i jedyne co można zrobić to zaoferować współczucie.
Dzisiaj wyruszamy do Dragnak, pierwszego etapu przełęczy Cho La. Oględnie mówiąc Łukasz wygląda i czuje się nie najlepiej. Jednak w miarę posuwania się do przodu wiatr i słońce przywracają mu kolory na twarzy. W sienkiewiczowskiej wersji polskiej historii kawalerowie również wsiadali na koń mimo ran ciężkich ze słowami „Jeno mnie wiaterek stepowy owieje zaraz będzie mi lepiej” na ustach. Jak widać pomaga. W związku z tym kierujemy się dalej zgodnie z ustalonym planem, nie wiedząc bynajmniej, że los ma co do nas zupełnie odmienne plany.
Po drodze Kharma spotyka swojego ojca zmierzającego w przeciwną stronę jako członek amerykańskiej ekspedycji. Świat jest mały, a rzadka sieć nepalskich szlaków jeszcze go zmniejsza.

Nasze plany zmienia kolejne spotkanie z grupą cofniętą z braku miejsc z Dragnag. Nie protestuje przeciwko zmianie trasy na okrężną. Uważam, że lepiej będzie, kiedy odpoczniemy po przejściach w Gorak Shep. Trasa będzie niewiele dłuższa, a w Pheriche także jeszcze nie byliśmy 🙂
Jesteśmy naocznymi świadkami wnoszenia materiału na kolejną lodge. Niesamowite.
Dzień piętnasty (wersja alternatywna Łukasza)
Noc. Budzę się panicznie. Będę wymiotować. I wymiotuję. Całą noc. Na podłodze. W zimnie. Prosząc o pomoc, która nie nadchodzi. Czuję się fatalnie. Prawie nie śpię, walcząc z własnym ciałem. Nie mamy żadnych leków, które mogłyby mi pomóc. Ta noc jest dla mnie najstraszniejszym przeżyciem w górach. Wreszcie nad samym ranem, kompletnie wyczerpany zasypiam na chwile. O żadnym wschodzie nie ma nawet mowy.
Budzę się bardzo osłabiony i kompletnie wyczerpany. Ledwo zwlekam się z łóżka. Na śniadanie piję zieloną herbatę. Ciągle mam odruchy wymiotne. Trzeba jednak iść. Dzisiaj musimy dojść do Dragnak, a następnego dnia czeka na nas trudna przełęcz Cho La. Zapowiada się bardzo ciekawie :-). Zarzucam zatem swój fotograficzny plecak na plecy i ruszamy. Już po kilku krokach wiem, że dzisiejszy dzień będzie ciężką przeprawą. I moje proroctwo szybko się spełnia. Znowu zaczynam wymiotować żółcią. Po pierwszych 500 metrach upadam po raz pierwszy. Jakoś wstaje, choć plecak przygniata mnie do ziemi. Z trudem idę dalej. Po kolejnych 100 metrach upadam po raz drugi i nie jestem już w stanie wstać o własnych siłach. Targają mną potężne skurcze żołądka. Jestem pewien, że za chwilę ujrzę go na zimnych skałach Gorak Shep. Wreszcie przychodzi ulga, gdy prawie wyrzucam z siebie cały żołądek. Na szczęście chwilę wcześniej odpiąłem pasy plecaka bo bym się inaczej udusił. Staram się przemóc własną niemoc i próbuję się podnieść na kijach. Ktoś mi pomaga. Stoję, choć chwiejnie. Michał bierze mój plecak, Krischna plecak Michała. I zaczynam iść. Na nogach trzyma mnie chyba jedynie chęć wyrwania się z tego miejsca. Zapewne wyglądam makabrycznie, ale na szczęście czapka i okulary zasłaniają moją twarz :-). Chłopaki są bardzo przejęte i przez chwilę zastanawiamy się co dalej robić. Ja naciskam na kontynuację trasy i być może dodatkowy dzień odpoczynku w Dragnak na regenerację przed Cho La. Postanawiamy, że tak zrobimy.

Staram się pić dużo wody, żeby się nie odwodnić. Na szczęście szlak lekko opada co oznacza brak podchodzenia. Jest to dla mnie dużym ułatwieniem. Nie wiem do końca skąd czerpie siły aby iść. No ale w końcu tylko tyle mi zostało. Mijamy Lobuche. Moim oczom ukazuje się Lhotse w pełnej krasie i już wiem, że oto właśnie Góra zemściła si za moje wcześniejsze bluźnierstwa pod jej adresem. Jednak byłem w błędzie.
Skręcamy do Dragnak. Tu (na nieszczęście) spotykamy znajomych Karmy z dwójką amerykańskich turystów. Właśnie wrócili z Dragnak, gdzie nie ma już miejsc do spania. Wszystko jest zajęte przez grupy trekingowe szykujące się na przełęcz Cho La. Wielka szkoda. To oznacza, że nie będziemy mogli przejść przełęczy. Po krótkiej naradzie nad mapą, postanawiamy pójść do Periche i stamtąd trawersując zbocza dotrzeć do Gokyo. Zajmie nam to o jeden dzień dłużej niż przy przejściu przełęczą Cho La. Wówczas nie pomyślałem o spaniu razem z tragarzami. W ten sposób moglibyśmy przespać się w Dragnak i ruszyć następnego dnia na przełęcz, ewentualnie zająć zwolnione miejsca do spania. Ale byłem tak wykończony moim stanem, że nie przyszło mi to nawet do głowy. Ruszamy zatem do Periche. Przed nami jeszcze dwie godziny marszu, wioska majaczy już w oddali.

Po drodze spotykamy – ludzki żaglowiec. Naszym oczom ukazuje się najpierw wielka połać sklejki o wymiarach kilku metrów. A do tej połaci sklejki przyczepiony jest człowiek – tragarz. Sklejka zapewne jest potrzebna do budowy/remontu lodgy. Na szczęście dla tragarza, wiatr wieje od tyłu i niejako go popycha we właściwym kierunku. Nie wyobrażam sobie sytuacji odwrotnej.
Wreszcie docieramy do Periche. To tutaj znajduje się jedyny w okolicach szpital. Czuję się już lepiej. Ale jak tylko przychodzimy do naszej lodgy, to zaraz wpełzam do śpiwora i zasypiam. Zapewne sen dobrze mi zrobi. Budzę się po kilku godzinach. Coś tam staram się wypić, ale na jedzenie nie mogę patrzeć. Po chwili znowu do łóżka. Nie muszę dodawać, że z tego dnia nie mam chyba ani jednego zdjęcia.
