Dzisiaj dzień wielu, choć zupełnie innej natury, wrażeń dla nas obu. Trzeba powiedzieć sobie jedno – budzenie się, kiedy świeci słońce jest zdecydowanie łatwiejsze…:). W dodatku jest to druga pobudka tego dnia – poprzednio bowiem Łukasz umówił się z Kharmą na wycieczkę na Gokyo na zachód słońca na 18 i mieli wyruszyć ok. 16. Nastąpiło jednak małe nieporozumienie i zgadnijcie kto z uśmiechem obudził nas o 4 rano? 🙂
Dla mnie przynajmniej wschód w Gokyo był najlepszym pod każdym względem. Cudowne kolory, góry, woda i zanurzone przy brzegach kamienie sprawiły, że zdjęcia, które tam zrobiłem uważam za najlepsze. No i jeszcze oszronione jaki były cudowne.
Namaste Lodga ma jedno z fajniejszych dziennych pomieszczeń jakie napotkaliśmy – duża przestronna weranda na pierwszym piętrze zapewnia ciepło, słońce i towarzystwo. A także nie najgorsze jedzenie – miejscowa wariacja na temat pizzy całkiem mi smakuje.
Wycieczka do piątego jeziorka dnem doliny jest sympatyczna i nie wymagająca. Dochodzimy tylko co prawda do czwartego, ale Łukasz wybiera się na zachód na Gokyo Ri, a trzeba wszak zrobić jeszcze trochę zdjęć reklamowych:) Ja waham się jeszcze, ale planuje zostać wieczorem na dole. Jest to ta sama wysokość co Kala Pathar, a wspomnienia z tamtej wycieczki nie były najciekawsze.
Zdjęcia reklamowe. W prawie bezstresowych warunkach jest to niesamowicie dobra zabawa. Ustawianie blendy, bannera, przenoszenie zawadzających kamyków, pozowanie…polecam w wolnych chwilach:)
Na powrotną drogę obieramy krawędź moreny bocznej lodowca. W początkowym etapie idzie się świetnie, a chmury pyły i hałas powstający, kiedy Łukasz zrzuca w przepaść kamieni są niesamowite. Po dalszych paruset metrach dostrzegamy jednak to co powinno nas uderzyć dużo wcześniej. Widać bowiem liczne ślady świadczące o częstych obrywach zboczy moreny. Jako że nie chcemy zwiedzać lodowca z tak bliskiej perspektywy wracamy na znane nam już dno doliny.
Popołudnie stoi pod znakiem szukania książek, dobrego telefonu i nie przeterminowanej puszki coli. Książki nieciekawe i drogie, telefon bardzo drogi za to przerywający a puszki… a puszki pamiętają pewnie sir Edmunda… Po małym posiłku Łukasz wyrusza wraz z Kharmą na Gokyo. Ja natomiast po krótkiej chwili leniuchowania udaje się na morenę. Pogoda jest tym razem kiepska. Jestem ciekaw czy Łukasz jest już ponad chmurami. Okazuje się jednak, iż po kiepskich zdjęciach czeka mnie całkiem udany towarzysko wieczór. Do Lodgy ściągają bowiem liczni Polacy.
Najpierw Marek, potem Gosia i Rafał, w końcu grupa starszych Panów :). Miło słyszeć polską mowę, miło dowiedzieć się o pomyślnym wyniku wyborów. Wszyscy zaczynają trekking w Gokyo, wypytują. Dziwią się, kiedy mówię, że są pierwszymi spotkanymi przeze mnie Polakami. Oni też mają mnóstwo ciekawych opowieści – Marek wrócił właśnie z trekkingu wokół Annapurny, a starsi Panowie mają rum:)
W końcu widzę na zboczu Gokyo pełzające światełka (w rzeczywistości biegli) Łukasza i Kharmy. Wychodzę im naprzeciw i słyszę z ust Łukasza okrzyk radości (wybory) i zachwytu (byli ponad chmurami). Reszta wieczoru wśród opowieści i miłego towarzystwa. Udany dzień.
Dzień dziewiętnasty (wersja alternatywna Łukasza)
Pobudka jest tym razem milsza niż na co dzień – ta kraina jest niezwykle malownicza i aż się gotuję na nowe zdjęcia. Celem jest oczywiście położone u stóp miasteczka Trzecie Jeziorko Gokyo z wznoszącymi się nad nim szczytami. Jest bajecznie – woda bardzo spokojna, zero wiatru lub fali. Szczyty odbijają się w tafli jeziorka. Po chwili ich najwyższe wierzchołki zaczynają się mienić promieniami wschodzącego Słońca. A to wszystko odbija się w wodzie. Zachwyt zachwytem, ale chciałbym to też mieć na slajdach, aby sobie choć w małym powiększeniu (w stosunku do oryginału) powiększyć ten obraz na ścianie siedząc wygodnie na fotelu. Praca z aparatem zatem wre. Widoki są doprawy fantastyczne! Już dla nich samych warto było znieść te niewygody na treku.
Na głodnego się jednak źle myśli, po zdjęciach czas zatem na śniadanie :-). Wcinam smażony ryż. Młodzi Amerykanie i Brytyjczycy o szerokich pupach patrzą na mnie z niedowierzaniem dziwiąc się jak można coś takiego jeść na śniadanie zamiast wodnistej owsianki i tostów z białego chleba. Ano można. Bardzo dużo tu Amerykanów – zarówno starszych, jak i młodszych. Czasami spotykamy takich, którzy wyglądają jakby przenieśli się w te rejony za pomocą tajemniczego pierścienia Arabelli – wyglądają na całkowicie nieprzygotowanych do trekkingu. W Gokyo spotkaliśmy jednak również amerykańskich przewodników – wyglądają na prawdziwych twardzieli. Towarzystwo jest mocno międzynarodowe. Dużo grup, mniej samotnych trekerów. Nie trzeba dodawać, że my zawsze wzbudzamy ciekawość :-). Obładowani sprzętem, ze zwisającymi dużymi statywami. A co się dzieje, gdy na statywie ląduje 300mm obiektyw z osłoną składaną Lee? :-). W Kathmandu raz otoczyła mnie grupa kilkunastu Nepalczyków, a kolejne kilkanaście osób obserwowało z oddali. Dziwne uczucie. Zresztą nasi tragarze rozsiewają chyba o nas dużo plotek po drodze :-).
Po pożywnym śniadaniu ruszamy w kierunku ośmiotysięcznika Cho Yo, do dalszych jeziorek Gokyo. Pogoda jest wspaniała. Słoneczko przygrzewa, niebo wściekle niebieskie, wieje lekki wiaterek. Poruszamy się po morenie bocznej lodowca raz podchodząc, raz schodząc. W oddali połyskują białe ściany Cho Yo. Klucząc wśród olbrzymich kamieni osiągamy wreszcie cel – naszym oczom ukazuje się Czwarte Jeziorko Gokyo. Znowu zabieramy się za zdjęcia reklamowe. I znowu mamy wielką radość. Staramy się wymyślać różne nowe ujęcia, aby zadowolić naszych sponsorów, ale nie jest to wcale takie łatwe. Po kilku godzinach „studyjnego” fotografowania wracamy do miasteczka. Dzisiaj czeka na mnie jeszcze samotna (bez Michała) wędrówka na Gokyo Ri i zachód Słońca.
Po powrocie z moreny mam wielką ochotę na coca-colę. Nabywam zatem puszkę drogą kupna i przez przypadek odkrywam, iż termin ważności skończył się w czasie olimpiady w Atenach. Czyli kawałek czasu temu. Nawet bardzo długi kawałek. Postanawiam znaleźć puszkę nieprzeterminowaną. Pomimo odwiedzin w kilku lodgach i przejrzenia setek puszek i butelek nie udało mi się jednak znaleźć żadnej (sic!) nieprzeterminowanej coca-coli. Najświeższa była przeterminowana o całe 3 miesiące. Moje pożądanie było jednak silniejsze i cala zawartość wylądowała w moim brzuchu. Co za pyszna słodkość (ogólnie za colą nie przepadam, ale tam uchodziła dla mnie za rarytas :-).
Czas się zbierać na zachód Słońca. Dzisiaj czeka mnie podejście na Gokyo Ri. Jakieś 3 godziny według innych trekkerów. Zamierzam trochę pozostać po zachodzie, aby złapać fioletową poświatę znikającego dnia więc w plecak idzie dużo ciepłych ciuchów, snickersy itp. Objuczeni dwoma plecakami i statywem zaczynamy podejście. Szkoda, że Michał z nami nie idzie. Początkowo droga biegnie płasko wśród rozlewisk Trzeciego Jeziorka Gokyo. Idzie się lekko i przyjemnie do momentu, w którym ścieżka wgryza się w szczyt. Przestaje być i lekko, i przyjemnie. Ostro pod górę. Ale tym razem mam poczucie, że w nocy urosły mi skrzydła. Zdobywamy wysokość bardzo szybko i nie czuję się wcale mocno zmęczony. Zapewne w końcu przestawiłem się już całkowicie na góry i wreszcie zaczynam chodzić sprawnie i szybko bez zmęczenia. Zrzucone kilogramy też zapewne miały w tym swój udział. Po drodze spotykam białego … Brazylijczyka. Spotykamy się ponownie na górze, gdzie wśród chmur, ostrych szczytów i ostrego Słońca opowiedział mi historię swojej podróży dookoła świata. Podróż właśnie się kończy w Nepalu skąd wraca do domu. O dziwo był też w Polsce :-). Cieszy to mnie niezmiernie.
Droga na szczyt zabrała nam 1,5 godziny. Niezły czas. Spóźniamy się jednak na … kawę serwowaną przez dwójkę Węgrów w małym kociołku. Jaka szkoda! Musimy się obejść smakiem. Próbujemy to sobie wynagrodzić z Karmą snickersem :-).
Widoki z Gokyo Ri przyćmiewają to wszystko co do tej pory widziałem. Moim zdaniem jest to najpiękniejsza panorama tej części Himalajów z dostępnych 5000-tysięczników. Za plecami przebija się już Tybet, podczas gdy na wprost wśród chmur przebijają się ośmio- i siedmiotysięczniki. Kontempluję widoki, ponieważ jak zawsze jesteśmy za wcześnie (tym razem to wynik skrzydeł u pleców) :). Powoli Słońce schodzi coraz niżej, cienie się wydłużają, pojawia się magiczne światełko. Cieszę się jak dziecko. Zimno, o dziwo nie jest. Na szczycie pustki – jesteśmy z Karmą, Tybetańczykiem i Niemcem, którego namówiłem na zachód Słońca. Niemiec co chwila z zachwytu wydaje jakieś trudne do zrozumienia okrzyki. Ja oczywiście skupiam się na robieniu zdjęć :-). Wieczór i miejsce są magiczne.
W końcu, już po zachodzie, zapada decyzja, aby schodzić. Jest już ciemno. Zapalamy nasze czołówki i zaczynamy karkołomny bieg w dół. Bynajmniej nie po ścieżce – prowadzi Karma więc pędzimy po linie prostej w dół. Błogosławię moje kije trekkingowe i szybki refleks. Już po chwili zanurzamy się w chmury. Nic nie widać, zaczyna padać śnieg, który oblepia mi oczy. Całe ciało jest napięte do granic możliwości. Nagle pakuje się w plecy Karmy, który niespodziewanie na mnie stanął. Dobrze, że stanął – na swojej drodze spotkał bowiem jaka i zdołał się zatrzymać kilkanaście centymetrów od niego. Jak wygląda w tym śniegu i chmurach jak potwór więc obydwaj najedliśmy się strachem. W końcu docieramy do jeziorka. Spotykamy Michała i Krisznę, którzy wyszli nam naprzeciw. To bardzo miły gest. Michał ma najnowsze wieści z Polski – wyniki wyborów. Okrzyki radości kosztują mnie bardzo dużo wysiłku – nie mogę złapać tchu. Ale co tam :-). Wieczór mija wśród nowo poznanego towarzystwa. Ciągle jestem pod wrażeniem zachodu na Gokyo Ri.