Wstajemy o jakieś kosmicznej porze. Trzeba się jakoś spakować no i mamy się karnie stawić na lotnisko dużo wcześniej niż planowaliśmy. Na pomoc naszych Nepalskich towarzyszy nie ma już co liczyć i nasze plecaki musimy sami zanieść na lotnisko. A droga oczywiście pod górkę :-). Żegnamy się z właścicielami lodgy i ruszamy. Obładowani jak wielbłądy dwugarbne – gar z przodu (sprzęt foto) i z tyłu (plecak wyprawowy). Oj boli. Na lotnisko docieramy o świcie i oczywiście nie jesteśmy jedyni w „hali odlotów”. Panuje tu olbrzymi chaos i trudno się zorientować co i jak. Wreszcie, po licznych rozmowach dostajemy bilety na jeden z pierwszych lotów. Jeszcze ważenie bagaży, opłata za nadbagaż i zaczynamy wypatrywać naszego samolotu. Pogoda dobra i zapowiada się, że będziemy mieli szczęście i jeszcze dzisiaj zaznamy wygód cywilizacji. Poznajemy kompanów naszego lotu – przemiłych Szkotów, którzy oczywiście ubrani są w tradycyjne szkockie kilty. Nie zaglądam pod :-). Security check to więcej niż blamaż. Mógłbym mieć w plecaku 20 kg trotylu z zapalnikiem i tak by nie wykryli.
Wreszcie wołają nas na nasz lot i po chwili wszyscy pakujemy się do samolotu. Szybkość obsługi znowu poraża i jeszcze dobrze nie usiadłem, a już kołujemy na pas startowy. Przed nami przepaść na sto dwa i tylko jedna próba. Mam nadzieję, że to motywuje pilota. Pilot nawet nie hamuje wyjeżdżając na pas startowy – cała moc w silniki i już pędzimy na złamanie karku ku przepaści. Wierzę, że będzie dobrze i po chwili już wzbijamy się w powietrze. Nie zdążyliśmy się oddalić od lotniska na 300 metrów, a koło nas śmignął inny Dornier podchodzący do lądowania. Jak dla mnie był zdecydowanie za bisko i w nowoczesnych maszynach zapewne włączyłby się alarm kolizyjny.
Lot przebiega bez zakłóceń i mamy przepiękne widoki po obu stronach samolotu. Żegnajcie Wysokie Góry. Pomimo tego, że mam już ich dosyć na pewien czas, wiem, że tutaj wrócę. I już wiem jaką trasą :-).
Lądujemy w Kathmandu i rzucamy się w objęcia cywilizacyjnych wygód.
Dzień dwudziesty czwarty (wersja alternatywna Michała)
Szczerze powiedziawszy po scenkach, które oglądaliśmy po przylocie i perypetiach biletowych spodziewałem się pewnego chaosu podczas odprawy i ku mojej radości nudno nie było 🙂 To ciekawe oglądać jak różnią się poszczególne nacje i kultury w zakresie przestrzegania rozporządzeń administracyjnych. Nepalczycy na przykład mają przepisy bezpieczeństwa głęboko w poważaniu – niby coś tam sprawdzają ale co i po co to sami nie wiedzą, więc dlaczego się starać? Za to wszystkie czynności wykonują z uśmiechem na twarzy i po chwili można ku zdumieniu zauważyć, iż jest on jak najbardziej szczery! Bawią się niesamowicie i my razem z nimi. Kontrola osobista na lotnisku w Lukli spowodowała, że wyszedłem z niej z bananem na twarzy:) Pan celnik mnie spytał – „Do You have a knife?”, ja na to że nie, po czym on z uśmiechem do mnie „No knife, no wife!” po czym w śmiech:)
Kathmandu po powrocie nieco przytłacza, trzeba się naprawdę ostro targować o cenę taksówki. Wracamy jednak w końcu do naszego hoteliku. Luksusy, luksusy! 🙂